Chęć zmiany dotychczasowego życia na van life wymusiła na nas duże i ważne decyzje. Pierwszą z nich było zakończenie wynajmu naszego domu i przeniesienie się do pokoju. Kolejnym krokiem, wtedy dopiero migoczącym na horyzoncie, było przeniesienie się do jeszcze mniejszej przestrzeni mieszkanka w blaszaku. Tak więc już na samym początku naszej drogi prowadzącej do życia w vanie musieliśmy zacząć się zastanawiać, co zrobimy z naszym dobytkiem: z naszymi meblami, gadżetami, rowerami, książkami, ubraniami i bibelotami. To wtedy na arenę weszła idea minimalizmu, którą szybko zamieniliśmy w praktykę.
Co to jest minimalizm?
Minimalizm to termin, który od pewnego czasu robi furorę w social mediach i w życiu wielu z nas. Odkąd pojawił się pierwszy raz, jest jak kamień rzucony w jezioro, zatacza coraz większe kręgi. Myślę, że ujmując to najprościej minimalizm to życie bez zbędnych rzeczy, bez ich nadmiaru, ograniczenie swojego dobytku do minimum przedmiotów, które używamy i które lubimy.
Jest to ruch stojący w opozycji do rozbuchanego konsumpcjonizmu promowanego przez mass media i duże firmy, które w ten sposób najzwyczajniej w świecie zarabiają. W ich interesie jest, by wytworzyć w nas poczucie pustki lub silne pragnienie, chęć bycia na czasie i na topie. Oczywiście, by móc zaspokoić te potrzeby, musimy kupić kurtkę z najnowszej kolekcji, a z ostatniego katalogu sklepu z meblami zamówić sofę, pleciony dywanik oraz kilka drobiazgów w kolorze złota. Zacząć spożywać śniadania z nasionami chia i wypijać codziennie kilka litrów wody, odmierzając ją w specjalnych bidonach, tak jakbyśmy nie czuli, kiedy chce nam się pić.
Minimalizm to pewien sposób myślenia. Jak to napisała Basia Szmydt na swoim blogu: „Minimalizm płynie ze środka. To poczucie, że rzeczy mnie nie definiują, że moje poczucie własnej wartości nie wynika z tego ile i co mam, ale z tego, jaka jestem, co robię i co mam do powiedzenia. To umiejętność nieudawania nikogo, pozostania sobą, nawet jeśli aktualnie na nic cię nie stać. To brak chęci posiadania nowości, trendów i aktualizacji. To prawdziwe i szczere poczucie szczęścia z tego, co się już ma.” (cały artykuł- kliknij tutaj)
Po co minimalizm?
Żeby żyło się łatwiej i lżej. Bez zbędnych rzeczy przestrzeń wokół nas się oczyszcza, a wraz z nią oczyszcza się nasz umysł. Czujemy się lepiej. Wraz z pozbywaniem się rzeczy, pozbywamy się pewnego rodzaju ciężaru. Prowadzi to do odzyskania kontroli nad naszym otoczeniem i naszym życiem. Stajemy się właścicielami rzeczy, a nie ich niewolnikami. Wystarczy pomyśleć o tym, jak często w wielu domach, gdzieś w pawlaczach, schowkach i piwnicach są pochowane rzeczy, których przydatność już dawno uległa przeterminowaniu, o których istnieniu już nikt nie pamięta. Czy ta przestrzeń nie mogłaby zostać odzyskana i lepiej nam służyć? Co więcej, nasze rzeczy mogą przeszkadzać naszym bliskim, a w przyszłości, kiedy nas zabraknie, stać się ciężarem dla nich.
Pułapki minimalizmu
Jak w wielu przypadkach minimalizm niesie za sobą pewne wyzwania i niebezpieczeństwa. Piszę o tym na podstawie swojego doświadczenia. Będąc po lekturze dwóch książek- biblii minimalizmu, zaczęłam wyrzucać i pozbywać się nieużywanych rzeczy. Wyrzucałam w imię uporządkowania i, by zmieścić dobytek na małej przestrzeni. Sprzątałam także w imię samej idei, chciałam stać się minimalistką w pełnym tego słowa znaczeniu. Po pewnym czasie życie jednak zweryfikowało moje gwałtowne decyzje i pożałowałam części wyrzuconych rzeczy, które mogły mi się jeszcze przydać. Okazało się również, że mimo prób, nie jestem w stanie wyrzucić moich książek, bo jestem z nimi związana emocjonalnie. Może dla osób, które mało czytają zabrzmi to dziwnie, jednak dla mnie książki są czymś więcej niż przedmiotami. To całe światy zamknięte w okładkach. A w bibliach minimalizmu niestety wyraźnie stało, że książek należy się również pozbywać, tych przeczytanych i tych, które zbyt długo czekają na swoją kolej. Stanęłam więc w miejscu, rozdarta między emocjami a chłodnym rozsądkiem minimalizmu. W końcu pewnego dnia przyszedł czas pogodzenia. Stwierdziłam, że będę minimalistką na moich warunkach.
Minimalizm- jak zacząć?
Najpopularniejsze książki w tej tematyce odwołują się do radykalnych posunięć, mogą przez to zniechęcić, przytłoczyć, a potem sprawić, że będziemy czegoś żałować. Ostatnio w moje ręce wpadła mała, urocza książka, która nie odwołuje się bezpośrednio do idei minimalizmu, jednak mówi o porządkowaniu życia i przestrzeni wokół siebie. To doskonały egzemplarz na początek, dla osób, które chcą wejść na drogę minimalizmu, bądź po prostu chcą oczyścić przestrzeń wokół siebie. Idealna dla tych nie do końca mających pomysł jak się zabrać do porządków, bądź szukających motywacji, by zacząć. Autorka książki Margareta Magnusson to kobieta, jak sama się określa, gdzieś pomiędzy 80, a 100 rokiem życia. W jego trakcie porządkowała dobytek po 5 osobach, które odeszły z tego świata. Sama będąc już na ostatnim etapie życia, również porządkuje swoje przedmioty, by nie musieli robić tego po jej śmierci bliscy. W wyniku jej doświadczeń i procesu, który dokonuje przed śmiercią, z którą jest całkowicie pogodzona, powstała urocza książka, o jakże wymownym tytule „Sztuka porządkowania życia po szwedzku.”
To, co urzekło mnie w tej książce to delikatność, z jaką Margareta przeprowadza czytelnika przez proces porządkowania domu. Z jednej strony znajdziemy tam wiele konkretnych rad- od czego zacząć sprzątanie, czy dlaczego pozostawić fotografie na sam koniec procesu porządkowania. Z drugiej strony, co jakiś czas pojawiają się zabawne uwagi, typu: „Zostawcie sobie swojego ulubionego sztucznego penisa, ale pozostałe piętnaście sztuk wyrzućcie!” Tym zabawniejsze, że napisane przez babcię.
Książka zachęca do refleksji, do spojrzenia na swoje rzeczy i zastanowienia się, dlaczego je trzymamy. Czy naprawdę ich potrzebujemy? Czy chcielibyśmy, by nasi bliscy musieli się nimi zajmować, kiedy nas zabraknie? Autorka zwraca także uwagę na problem nadmiernego konsumpcjonizmu oraz jego wpływ na naszą planetę. Książka wydaje mi się idealna jako bodziec to podjęcia porządków i sprawdzenia, co właściwie posiadamy.
Jeśli już jesteś na drodze minimalizmu, książeczka ta nie przyniesie nowych informacji, ale na pewno przyczyni się do refleksji, że korzyści z takiej drogi płyną nie tylko dla nas samych, ale także dla naszych bliskich i dla świata. Będzie także delikatnym przypomnieniem, żeby nie traktować porządkowania zbyt serio i żeby nie traktować w ten sposób minimalizmu.
Minimalizm a van life
Pozbywanie się rzeczy, za radą Margaret należy podzielić na różne obszary. Tak było i u nas. Najpierw sprzedaliśmy meble, potem rozdawaliśmy ubrania, na końcu wyrzucaliśmy małe rzeczy, „przydasie” i inne gadżety. Z jednej strony było nam trudno, bo wszystko co mieliśmy gromadziliśmy powoli i do wielu przedmiotów mieliśmy sentyment. Z drugiej strony wiedzieliśmy, że w naszym nowym życiu nie będzie dla nich miejsca. Czuliśmy także, że nie ma sensu gdzieś ich przechowywać, bo nasza przyszłość może potoczyć się w najróżniejszy sposób, a te rzeczy, czekające gdzieś na nas mogłyby stać się problemem, niepotrzebnym balastem. Zatrzymaliśmy tylko potrzebne i ważne dla nas przedmioty. W końcu, po pół roku i kilku etapach wyrzucania i porządkowania udało się- spakowaliśmy się do niewielkiej przestrzeni naszego vana. Mamy ze sobą wszystko, czego nam potrzeba. I jest nam z tym dobrze. Jest nam idealnie. Wiemy, gdzie są nasze rzeczy, mamy ich dokładnie tyle, ile potrzebujemy. Żyje nam się lekko i jeśli chodzi o nasz dobytek- beztrosko. Myślę, że jesteśmy dzięki temu szczęśliwsi. Bo mając mniej, docenia się więcej!
PS: Oczywiście w tym całym van life’owym minimalizmie poszliśmy na pewne kompromisy. Moje książki pozostały w domu rodzinnym, na regale, czekając na czasy, kiedy znowu wrócimy do osiadłego trybu życia i kiedy pojawi się dla nich biblioteczka. Czekają na nas także 3 pudła z ukochanymi przedmiotami, czy zapasowymi ubraniami, które na pewno w przyszłości będziemy jeszcze używać.
Kup książkę Sztuka porządkowania życia po szwedzku klikając tutaj.