fbpx

Kiedy planowaliśmy podróż i kiedy o niej rozmyślałam, nasz czas wyobrażałam sobie głównie jako wspólne biwakowanie przy ognisku nad jeziorem z gitarą i zajadanie pieczonych ziemniaków. Robiłam wiele planów dotyczących tego, jak wiele będę miała okazję zrobić i nauczyć się- czytać mnóstwo książek, pisać, komponować, gotować, robić makramy… Mieliśmy wstawać bardzo wcześnie, ćwiczyć, potem pracować na laptopach, następnie przemieszczać się i zwiedzać nowe miejsca. Błogie życie w nieświadomości i piękne marzenia. Być może już się domyślacie, że życie zweryfikowało to po swojemu i rzeczywistość znaczenie odbiega od pięknych, sielskich obrazków. Oto co ze sobą przyniosła.

Na początku wszystko było nowe i lękiem podszyte. Przez pierwsze trzy tygodnie ten stan towarzyszył nam cały czas. Baliśmy się czy ktoś nas nie wygoni z miejsca naszego noclegu. Czy ktoś nie będzie nas zaczepiał albo stukał w samochód. Czy ktoś nas nie okradnie. Baliśmy się, że gaz z naszych butli zacznie się ulatniać. Przez kilka pierwszych nocy zamiast snu przechodziliśmy w tryb czuwania, by w każdej chwili być gotowym do ucieczki. Na szczęście w końcu przyzwyczailiśmy się do takiego życia i nabraliśmy pewności siebie. Teraz bez problemu śpimy tam, gdzie się zatrzymamy i wychodzimy z założenia, że w najgorszym wypadku przeparkujemy samochód na następną ulicę. Strach ma w końcu tylko wielkie oczy.

Doświadczyliśmy bardzo wiele stresujących sytuacji. Chodzi mi o te z gatunku: kamień w żołądku, adrenalina w krwiobiegu, a w głowie czerwonymi literami migający napis UCIEKAJ!!! Burza z piorunami w środku gór i lasu, gradobicie na głównej drodze tak mocne, że nie da się prowadzić samochodu; spalone hamulce tuż na skraju drogi na wysokości ponad 1000 m n.p., wiatr o wielkiej sile, spychający naszego vana z drogi tuż nad urwiskiem… To były jedne z najbardziej stresujących wydarzeń. Możliwe, że moja reakcje były przesadzone, jednak nie miałam na nie żadnego wpływu. Tylko świadome oddychanie, modlitwa i fakt, że jest ze mną Łukasz sprawiły, że nie wysiadłam z samochodu. Bałam się o naszego vana, o nasze zdrowie i życie. Za czasem jednak zauważyłam, że nieprzewidywane i trudne sytuacje stresują mnie coraz mniej. Możliwe, że po roku takich przeżyć już nic nie będzie w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.

Podróżowanie to nie wakacje. Kiedy podróż staje się permanentnym zajęciem, przestaje być tylko rozrywką i odpoczynkiem. To ciągła praca i ogarnianie życia. Oczywiście różni się ona od pracy biurowej, jednak wciąż musimy o czymś pamiętać, organizować, planować, mieć rękę na pulsie i być czujnymi. To nie jest tak, że otwieramy mapę, jedziemy, gdzie nas oczy poniosą i rozbijamy obozowisko. W ciągu dnia musimy załatwić naprawdę sporo rzeczy wokół siebie i wokół naszego vana. I wszystko jest trochę trudniejsze, bo często wymaga poszukiwań, mam na myśli np. znalezienie internetu, sklepu, prysznica. Co drugi dzień musimy uzupełnić czystą wodę w naszych zbiornikach, a także znaleźć miejsce, gdzie możemy wylać wodę brudną. Oprócz tego oczywiście trzeba kupić i przygotować jedzenie, wodę pitną, posprzątać. Za każdym razem, gdy się zatrzymujemy i zanim ruszymy, musimy się spakować lub wypakować rzeczy z szafek i schowków, włączyć lub wyłączyć gaz, prąd, wentylator. Rano musimy zaplanować trasę oraz zwiedzanie nowych miejsc, a w trakcie dnia znaleźć miejsce na nocleg. Do tego dochodzi rzecz, której nie przewidywaliśmy, czyli czas i praca, jaką musimy poświęcić dla naszego vloga i social mediów. To wszystko sprawia, że wolnego czasu nie zostaje nam wcale aż tak dużo i czasami trzeba nieźle się nagimnastykować, żeby wygospodarować jedną godzinę na bieganie! A kiedy już mamy wolną chwilę… to chcemy po prostu się wyłączyć i zrelaksować. Naszym największym wyzwaniem wciąż pozostaje wypracowanie sobie rutyny. Mam nadzieję, że nam się to uda, a te trudności, o których piszę, zrzucam na karby początku.

Życie z marzeń? Nie wiem dlaczego, może to pod wpływem pięknych zdjęć i opowiadań o bajkowym van life’ie myślałam, że nasza podróż będzie miała taki przyjemny, lekki klimat, że będziemy cały czas poruszać się po takiej kłębiastej, miękkiej chmurce, a nad nami będzie unosiła się tęcza. Niestety rzeczywistość jest taka, że… to jest nadal po prostu życie. Przeszliśmy w tryb van life i czujemy się całkowicie normalnie. Nadal towarzyszom nam trudne emocje, nadal musimy pracować, ciągle coś załatwiać i często brakuje nam czasu.

Podejmowanie decyzji. Myślałam, że będziemy mieli plan, który będziemy konsekwentnie realizować. Który będzie wyznaczał nasze dni i tygodnie. Tymczasem powiedzieć, że żyjemy spontanicznie, to mało. 🙂 Nasza rzeczywistość zmienia się tak szybko, że mogę to chyba jedynie porównać do przebywania w środku oka cyklonu. Rano jesteśmy w Słowenii, wieczorem już na Chorwacji, mimo że plan zakładał, że przekroczymy granicę za 2 dni. Mamy nocować na wyspie, a nocujemy na lądzie, o ironio, przy promie wiodącym na zupełnie inną wyspę. 😉 To jest ta wolność, o której marzyliśmy. Jednak nikt nigdzie nie wspominał, że podejmowanie decyzji będzie takie trudne! Bo nigdy nie wiadomo, co kryje się w innej bramce i jakie będą konsekwencje naszych wyborów. A w naszym wypadku bramek, czyli możliwości jest nieskończenie wiele! Jechać na plaże czy do sklepu. Odwiedzić to miasto, czy jeszcze tu powrócić. Zatankować na tej stacji pośrodku Alp, czy ryzykować i i jechać dalej aż pojawi się kolejna- tańsza. To tylko przykłady dylematów, które rozwiązujemy codziennie, co chwile. Muszę jednak przyznać, że idzie nam to coraz lepiej. Pierwszy szok minął, wiemy też mniej więcej czego możemy się w drodze spodziewać i… częściej pytamy samych siebie, tam w środku, czego właściwie chcemy.

Van life to o wiele więcej niż kolorowe migawki z pięknych miejsc czy noclegi nad brzegiem morza. To wciąż po prostu życie, które trzeba ogarniać i sporo się napracować, by móc po jakimś czasie zatrzymać się w bajkowym miejscu i po prostu gapić się na morze lub w gwiazdy. I tym chciałam się dzisiaj z Wami podzielić. Jednak na koniec dodam, że nie żałujemy naszej decyzji. Początek był bardzo trudny, ale taka chyba już rola początków. Stanowią sprawdzian, pewnego rodzaju chrzest bojowy. Cieszę się, że udało się nam go przejść. Cieszę się, że się nie poddaliśmy, że przezwyciężyliśmy te wszystkie trudności, burze i sprostaliśmy tylu wyzwaniom. Podczas tego miesiąca nauczyliśmy się o wiele więcej niż podczas ostatniego roku. Dziś jesteśmy o wiele spokojniejsi, a także pewniejsi siebie. I mimo, że napisałam, że nadal jesteśmy tymi samymi ludźmi, pod skórą czuję, że za kilka miesięcy już tak nie będzie. Że rozpoczął się w nas proces, który będzie trwał i wniesie w nasze życie coś nowego, coś dobrego. Od początku naszej podróży każdego dnia, bez wyjątku, dziękuję za to, że mamy szansę tak żyć, cieszę się, że mamy możliwość życia w drodze, poznawania nowych miejsc, ludzi i samych siebie. Stawania twarzą w twarz ze strachem i wyzwaniami, Że możemy zakosztować wolności i dowiedzieć się jak smakują spełniane marzenia. Są to doświadczenia, które ciągle nas czegoś uczą i szlifują nasz charakter. Jednak o tym napiszę w następnym poście.

Social media & sharing icons powered by UltimatelySocial

Polub nas!